Za Ruchem Chorzów już czwarte spotkanie nowego sezonu. Biorąc pod uwagę fakt, iż trzy z nich piłkarze Jarosława Skrobacza musieli rozegrać na wyjazdach, inaugurację należy ocenić jako trudną. Jakie wnioski wyciągnęliśmy po meczu w Grodzisku Wielkopolskim?
PLUSY
Dwukrotne odrobienie strat
„Niebiescy” znów pokazali spore pokłady charakteru. Dwukrotnie musieli gonić wynik w starciu z Wartą Poznań, a jednak potrafili to zrobić. A przecież momentów, które mogły doprowadzić do podcięcia ich skrzydeł nie brakowało. Przykładem może być kontrowersyjny rzut karny, po tym jak Remigiusz Szywacz został trafiony piłką w łokieć, będąc do niej ustawiony tyłem. Ktoś powie, że to błąd sędziów, inny że chorzowianie mieli pecha. Tak czy inaczej, można zwątpić w końcowy sukces, ale drużyna się nie podłamała.
Zmiany
W trzech poprzednich spotkaniach piłkarze wprowadzani do gry przez trenera Skrobacza z ławki rezerwowych specjalnie nie imponowali. Jeśli chwaliliśmy zawodników, to zazwyczaj tych, którzy zaczynali zawody w wyjściowej jedenastce. Tym razem też wiele zasłużonych komplementów spadło na Tomasza Swędrowskiego, ale w końcu dużo jakości wnieśli też zmiennicy. Tomasz Foszmańczyk ułożył grę w środku pola, a gol dający remis padł po akcji Mateusza Bartolewskiego i Michała Feliksa.
Pierwszy punkt na wyjeździe
Terminarz na początku sezonu nie rozpieszcza „Niebieskich”. Trzy z czterech pierwszych starć musieli rozegrać na boiskach rywali, co utrudnia punktowanie. Niewiele zabrakło, by trzeci mecz na obcym terenie zakończył się porażką tak, jak dwa poprzednie. Stało się jednak inaczej i dzięki wyrównującemu trafieniu Feliksa udało się wywalczyć pierwszy wyjazdowy punkt. Kto wie, czy nie będzie to dla zespołu z Cichej 6 momentem zwrotnym i odtąd będą w stanie regularnie punktować także poza Gliwicami.
MINUSY
Gra obronna
Tylko w meczu z Łódzkim Klubem Sportowym piłkarzom Ruchu udało się zachować czyste konto. Przed potyczką z Wartą sztab szkoleniowy postanowił dokonać zmiany między słupkami, dlatego pierwszy raz od stu dwóch (!) spotkań Jakub Bielecki usiadł na ławce. Wygląda na to, że roszada ta niewiele dała, bo Michał Buchalik przepuścił dwa gole. Owszem, trudno go za ich utratę winić, ale nie zmienia to faktu, że nie tu leży przyczyna sporej liczby goli, traconych przez chorzowian: dwa z Zagłębiem Lubin, trzy z Legią Warszawa i ponownie dwa w miniony poniedziałek. Powodów szukalibyśmy w zachowaniu linii obrony, czego najlepszym przykładem jest pierwsza bramka poznaniaków. Łatwość z jaką Stefan Savić i Maciej Żurawski wywiedli w pole chorzowską defensywę była wręcz porażająca. Trenerzy muszą nad tym popracować, by gra defensywna była lepiej uporządkowana i przede wszystkim bardziej skuteczna.
Nadmierna agresja
Cenimy waleczność i determinację zawodników, ale wszystko w życiu musi mieć swój umiar. Tymczasem w Ruchu zbyt często boiskowe zaangażowanie ociera się o nadmierną agresję. Z pewnością Daniel Szczepan, oglądający po meczu wejście barkiem w Adriana Lisa, żałuje tej decyzji. Piłka była już absolutnie poza zasięgiem napastnika, który powinien odpuścić, zamiast staranować bramkarza. Ten doznał kontuzji, a Szczepan powinien dziękować sędziemu, że nie obejrzał co najmniej żółtej kartki. Tej nie ustrzegł się natomiast Maciej Sadlok, który do notesu arbitrów trafił już po raz trzeci. Jeszcze jeden kartonik i będzie pauzował, jak Konrad Kasolik po taktycznym faulu na czerwoną kartkę przy Łazienkowskiej. „Niebiescy” muszą nauczyć się trzymać nerwy na wodzy i wystrzegać błędów skutkujących napomnieniami. Z twardej gry nie powinni rezygnować, ale pewnej granicy starać się nie przekraczać.
Wejście w mecz
Nie przez przypadek Jarosław Skrobacz ganił zespół na pomeczowej konferencji, zaczynając właśnie od oceny pierwszych fragmentów spotkania. „Niebiescy” pozwolili na zbyt wiele drużynie Dawida Szulczka i w efekcie zostali zepchnięci do obrony i stracili gola na dość wczesnym etapie zawodów. „Pewne sprawy musimy sobie wyjaśnić i przeanalizować” – mówił szkoleniowiec. To nie pierwszy przypadek, gdy Ruch rozkręca się dopiero w późniejszym czasie. Podobnie było w Lubinie (choć tam szczęśliwie udało się objąć prowadzenie) oraz w stolicy. W tym drugim przypadku „po meczu” było już po pół godzinie gry.
Fot. Ruch Chorzów